W mocarstwowym wizerunku USA nie ma miejsca dla przegranych bohaterów. Kultura afirmuje sukces, nie oglądając się na tych, którzy zostali w tyle. Nadchodzi jednak kontratak w oszołamiająco monumentalnej estetyce. Godzinę jazdy od słynnych głów prezydentów wykutych w skale powstaje największy pomnik świata – wizerunek Szalonego Konia, wodza Dakotów Oglala. Czterogłowy symbol oficjalnej Ameryki nabierze przy nim rozmiarów lilipucich.
Skala przedsięwzięcia zapiera dech w piersiach – samo oblicze indiańskiego bohatera ma 25 metrów wysokości (twarze prezydentów na ścianie Mount Rushmore tylko 18), a po ukończeniu rzeźba będzie mierzyć 172 metrów wzwyż i 195 metrów wszerz. Mozolna praca trwa od 63 lat i zdaje się nie mieć końca: wiercenie, detonacje i cierpliwe usuwanie ciężarówkami kolejnych ton skalnego gruzu. To jednak nie wszystko. Od rozpoczęcia konstrukcji gigantycznego monumentu w 1948 roku, projekt miał głębsze znaczenie. Oprócz uhonorowania pamięci Szalonego Konia ostanowiono stworzyć ośrodek wspierający społeczność pierwotnych mieszkańców Północnej Ameryki i chronić ich tradycje od zapomnienia. A wszystko to bez sięgania po rządowe fundusze. Aby uwierzyć, że ziści się ten szalony sen, potrzeba było nie tylko wybitnego artysty, ale zarazem wyjątkowego człowieka, wizjonera o niezłomnym charakterze. Wódz Henry Standing Bear (Stojący Niedźwiedź) zdołał rozpalić wyobraźnię Korczaka Ziółkowskiego, artysty polskiego pochodzenia, który w latem 1939 roku zdobył doświadczenie w rzeźbieniu dynamitem asystując przy pracach nad wizerunkami prezydentów w Mount Rushmore.
Był to przykład typowego amerykańskiego „self made mana”, który wszystko, co osiągnął, zawdzięczał tylko własnemu wysiłkowi, talentowi i sile ducha. Osierocony jako małe dziecko, Ziółkowski wychowywał się w sze regu przybranych rodzin. Życie niegłaskało go po głowie, nauczył się jednak wytrwale i ciężko pracować. Jako nastolatek zdobył pracę w bostońskiej stoczni, gdzie wykonywał drewniane wzory – projekty elementów, jakie później produkowano z metalu. Tak odkrył rzeźbę w drewnie i odnalazł swoje powołanie. Chociaż był samoukiem i nigdy nie studiował sztuk pięknych, szybko doskonalił swoje umiejętności i po wykonaniu kilku pomników w kamieniu został zauważony w świecie sztuki.
MARZENIE WIZJONERA
Tak naprawdę pracy nad monumentalną rzeźbą wodza Dakotów mogła podjąć się tylko osoba zahartowana przeciwnościami losu i potrafiąca uwierzyć w powodzenie „porywania się z motyką na słońce”. Tworzenie pomnika, który miał pokazać „Białemu Człowiekowi, że Czerwony Człowiek też ma swoich wielkich bohaterów” pod koniec lat 40-tych ubiegłego wieku wydawało się utopią. W miejscu, gdzie dzieło miało powstać, na sklepach i warsztatach miejscowi wywieszali tabliczki: „Nie obsługujemy Indian”, a ich wrogie nastawienie do „Czerwonego Człowieka” było bardzo głębokie. Do Dakotów nie należał wówczas nawet grunt, na którym leżała góra, jaką planowano przekuć w wizerunek Szalonego Konia. Dzięki staraniom rzeźbiarza założonej w 1948 roku fundacji Crazy Horse Memorial udało się stopniowo wykupić teren kawałek po kawałku. Determinacja Ziółkowskiego, który całym sercem zaangażował się w projekt, była zdumiewająca. Nie zraził go brak nawet podstawowej infrastruktury – rozpoczynając dzieło swego życia zamieszkał u podnóża góry w namiocie… Z czasem własnymi rękami
zbudował drewniany dom, w którym zamieszkał z żoną i dziesięciorgiem dzieci. W ten sam sposób, już przy wsparciu rodziny, podczas srogiej zimy w 1973 roku postawił budynek muzeum.
DUCH WOJOWNIKA
Postać bohaterskiego wodza oczarowała rzeźbiarza. Inspirował się jego odwagą, bezkompromisowością i wiarą zdolną przekuć w zwycięstwo sprawę, która wydawała się przegrana. Szalony Koń zasłynął bowiem jako doskonały strateg. Między 1865 i 1877 rokiem udaremnił zbrojnie niejedną próbę odebrania Dakotom ich ziem, na których – ku nieszczęściu Indian – odkryto złoto. Sukcesy na polu bitwy nie odebrały wodzowi skromności ani wrażliwości na los słabszych. Zawsze wyjątkowo dbał o starszych, chorych kobiety i dzieci. Jak przystało na człowieka - legendę, zginął młodo, nie doczekawszy nawet 30-tych urodzin. Jego wizerunek powstający w skale to próba ożywienia tej legendy. Portret w rzeczywistości jest symbolem, nie wiadomo bowiem, jak wódz wyglądał, bo starannie unikał fotografowania. Jedyne domniemane zdjęcie Szalonego Konia przedstawia najprawdopodobniej innego wojownika Siuksów. Jak jednak powtarzał rzeźbiarz, „nie chodzi o linearne odobieństwo, ale o upamiętnienie jego ducha”. Ziółkowski, który przy pracy nad pomnikiem Szalonego Konia spędził połowę swojego życia, w bezinteresownym i upartym zaangażowaniu podążał tą samą duchową ścieżką. Przez 36 lat nigdy nie wziął tego tytułu żadnej zapłaty. Dwrotnie również drzucił rządowe wsparcie dla projektu w wysokości 0 milionów dolarów, chcąc zachować niezależność fundac
ji Crazy Horse Memorial i zadbać o realizację jej społecznych celów, a nie tylko o stworzenie pomnika. Uważał, że jeśli opinia publiczna zaakceptuje to przedsięwzięcie, będzie je finansowo wspierać.
OPRÓCZ POMNIKA
Czas pokazał, iż rzeźbiarz miał rację. Projekt rozkwita i zyskuje
coraz więcej zwolenników. Dziś u stóp góry, która dzięki żmudnym detonacjom
przekształca się powoli w monument Szalonego Konia, działa cała siatka instytucji. W Muzeum Indian Ameryki Północnej zgromadzono zbiory przedstawiające sztukę, kulturę i życie codzienne wielu szczepów. W Centrum Edukacyjnym i Kulturalnym Rodzimych Amerykanów odbywają się liczne warsztaty: od letniego programu uniwersyteckiego przystosowującego uczniów do zajęć w college`u, zajęć wyrównawczych z matematyki i angielskiego po warsztaty dziennikarskie oraz kursy medyczne. Fundacja Crazy Horse Memorial organizuje także dla indiańskiej młodzieży środki na naukę w szkołach średnich, wyższych i zawodowych. Fundusz stypendialny zapoczątkowano w 1978 roku skromną
darowizną w wysokości 250 dolarów. Do połowy 2011 wydatki na nauczanie, jakie z niego pokryto, sięgnęły kwoty półtorej miliona USD! Odrębną działkę stanowi edukacja kulturowa – podczas tych warsztatów dzieci szkolne poznają tradycyjne opowieści, historię rdzennych Amerykanów oraz uczą się budować tipi. Korczak Ziółkowski marzył o tym, aby to przedsięwzięcie przyczyniło się do integracji społeczeństwa
i niwelowania podziałów rasowych. Swoją pasją zaraził najbliższych. Synów wprowadził w tajniki detonacji, aby by byli w stanie kontynuować rzeźbienie po jego śmierci. I tak dzieło życia Korczaka zamieniło się w historię rodzinną. Gdy w 1982 roku zmarł, pracami nad pomnikiem Szalonego Konia i rozwijaniem fundacji zajęła się jego żona oraz dorosłe już dzieci. W 1998 roku na podstawie rysunków i dokumentacji
seniora rodu ukończono twarz wodza. Z każdym wybuchem bliżej do celu.
Magda Mendez-Gniot