Jeśli chodzi o jedzenie, Birma wypada bardzo słabo, szczególnie kiedy w pamięci mamy genialne potrawy kuchni tajskiej.
W większości hoteli śniadania są w cenie noclegu i są przygotowywane „pod białych“, co jest całkiem sympatyczne, bo w miejscowych garkuchniach na śniadanie najczęściej je się zupę z makaronem.
„Pod białych“ oznacza, że oprócz kawy (zawsze obrzydliwe 3 w 1) i herbaty, dostajemy owoce i jajka w wybranej postaci. Chwała jajkom, które ratują nam tu życie, chociaż średnio smakują w zestawieniu ze słodkimi tostami. W Birmie nie ma żadnego pieczywa, a jedynym produktem mącznym są chapati w hinduskich knajpach. Białym serwuje się więc wstrętne pieczywo tostowe, które jest zawsze lekko słodkie.
Udało nam się jednak znaleźć kilka perełek jak sałatka z kiszonych liści herbaty, curry z orzeszków ziemnych czy sałatka z avocado.
Curry z orzeszków ziemnych przygotowywane jest głównie w okolicach jeziora Inle. Na oleju podsmaża się cebulę, czosnek i pomidory, a następnie dodaje zmiażdżone orzeszki ziemne. Orzeszki są w Birmie bardzo popularne – często posypuje się nimi różne sałatki albo podaje w postaci pasty. Curry powinno gotować się tak długo, aż na jego powierzchni utworzy się warstwa tłuszczu – to dotyczy zresztą większości curry. Taka warstwa tłuszczu zabezpiecza potrawę przed psuciem, kiedy stoi cały dzień w garnku (tu rzadko kto ma lodówkę, a nawet jeśli ma, to rzadko włączoną z powodu przerw w dostawach prądu).
Smaczego!
Anna Semrau