CZĘŚĆ DRUGA: HELLO MY LOVELY FRIEND
Czas na przelot do Arba Myncz, na południe Etiopii. Stąd eleganckimi jeepami marki Toyota, która opanowała Afrykę będziemy jeździć po pięknych zielonych przestrzeniach doliny Omo od wioski do wioski i poznawać różne plemiona. Na to spotkanie przygotowywałam się mentalnie na długo przed przyjazdem do Etiopii, nie wiedząc nawet czy tam zawitam.
Parę lat temu oglądałam film przygotowany na zlecenie projektu świadomej turystyki. Film miał na celu promowanie odpowiedzialnej i zrównoważonej turystyki. Dla wielu podróżujących jest to bardzo ciekawy temat, a wypływająca z niego nauka zmienia nasze zachowania podczas naszych podróży. Nauka o konsekwencjach turystyki, tych złych i też dobrych, jest bardzo potrzebna w XXI wieku.
Film pokazywał pewną kobietę i jej zachowanie podczas odwiedzin plemienia Murzi na południu Etiopii. To ci ludzie, których kobiety wkraczając w dorosłe życie rozcinają swoją dolną wargę i wkładają w nią kolorowy krążek. Turystka przyjechała z naszego świata podziwiać ubogie życie owego plemienia, ich zwyczaje, i przede wszystkim wygląd i urodę, oraz ten niesamowity krążek, który kobiety ubierają na przyjazd turystów. Zapewne domyślacie się, że zachowanie filmowej turystki było kontrowersyjne. Za każde zdjęcie zrobione jednej osobie plemię Murzi życzy sobie zapłaty: 5 bir. Turyści przygotowują plik banknotów i chodzą po wiosce pstrykając zdjęcia, ustawiając ludzi do swoich wymyślonych pięknych kadrów, którymi potem będą się chwalić w swoim świecie. W świecie, do którego tamci mieszkańcy nigdy nie przyjadą. Bo tylko my mamy to szczęście, że możemy poznawać daleki świat.
Czy ingerencja w życie plemion, których życie nie zmieniło się od setek lat jest dobra?
Co pokazał biały człowiek przyjeżdżając tam ze swoim aparatem? Wkraczał do wioski i strzelał foty, potem wyjeżdżał. Tubylcy zorientowali się, że mogą na tym zarobić. Niestety w prymitywny sposób, bowiem po zrobieniu zdjęcia zapłaty żądają nawet kilkuletnie dzieci. Przygnębiający widok.
Owa turystka początkowa była miła, rozdawała dzieciom baloniki. Zirytowało ją ich zachowanie. Zaczęła uczyć dzieci słowa „dziękuję”, ale frustrowała się, kiedy te wyrywały jej baloniki z ręki. Ostatecznie wyjechała z wioski bez pożegnania, zostawiając plemię z tym niesmacznym dla nich wspomnieniem, o którym opowiadali potem reżyserowi filmu.
Do wiosek dojeżdża się godzinami. Jest czas na wiele dyskusji w samochodzie.
Podzieliłam się swoimi obiekcjami z towarzyszami drogi. My również jechaliśmy w tym samym celu. Każdy z aparatem w ręku i plikiem banknotów chciał zrobić zdjęcie jak z magazynu National Geographic. I o dziwo takie zdjęcia wychodziły - tak barwne są to postacie: przygotowane, umalowane, specjalnie ubrane na nasz przyjazd.
Pierwszym plemieniem było plemię Hamerów. Hamerowie znani są z kolorowych strojów, fryzur i urody. Kobiety układają włosy w finezyjne warkoczyki, posklejane mieszanką z masła i ochry. Swoje ciało malują podobną substancją o czerwonawym zabarwieniu. Zarówno kobiety jak i mężczyźni oraz dzieci noszą ozdoby z różnokolorowych korali i metalowych obręczy. Ozdobą ciała kobiet są także blizny. W rytuale chłostania kobiet każda prosi o więcej, bowiem im głębsza blizna i większa ich ilość, tym bardziej jest atrakcyjna. Piękne Hamerki odziane są w kozie skóry. A kóz w domostwie nie brakuje. Ich beczenie dodaje wizycie uroku. Za zdjęcia kóz też chcą zapłaty.
W moim sercu jednak bardzo głęboko pozostała wizyta w wiosce plemienia Karo. To najmniejsza grupa etniczna, której liczebność to zaledwie 1000 osób, zajmuje tylko 3 wioski i jest zagrożona wyginięciem. Wieś, którą oglądamy leży nad rzeką Omo. Widok zapiera dech w piersiach. W głowie mam wiedzę, którą nabyłam poprzedniego dnia czytając o Karo w Internecie. Mieszkańcy wyróżniają się różnobarwnymi wzorami, którymi przyozdabiają ciała. Używają do tego kolorowej glinki. Mężczyźni zdobią się nawet bardziej od kobiet. Inspirują się naturą. Słyną z przekłuwania dolnej wargi. Młodym kobietom nacina się skórę w różnych miejscach, po czym naciera się tłuszczem i zasypuje popiołem. Te blizny są symbolem dojrzałości oraz atrakcyjności. Mężczyźni również nacinają swoją skórę by podkreślić liczbę zabitych wrogów, a tym samym swoją odwagę.
Tu najważniejsze jest posiadanie zwierząt: krów i kóz. Jeśli mężczyzna nie posiada swojego stada nie może się ożenić bowiem taka jest zapłata za żonę. Czasem w czasie suszy posiadanie krowy może uratować życie, można ją sprzedać na targu i kupić zboże lub ściągnąć mleko i krew i przeżyć najtrudniejszy okres.
Wchodzimy do wioski. Uwagę moją przykuwają, jak zawsze, ukochane przeze mnie dzieci. Uśmiechają się i zapraszają do zdjęcia. Robię parę zdjęć i w końcu gdzieś na uboczu wyciągam ciasteczka, które zostały mi w torebce. Dzieciaki pałaszują je natychmiast i nawet pozwalają zrobić mi za nie zdjęcie. Potem chcę zrobić jeszcze jedno, i za nie muszę już zapłacić do ręki każdemu uśmiechniętemu brzdącowi 5 bir. Mimo to chwila trwa nadal, wyciągam do dzieciaków ręce i spaceruję z nimi. Mówię coś do nich, uśmiecham się, obserwuję. Nagle wpadam na pomysł zabawy. Mówię do nich po angielsku "You are my friend" w myśl wymyślonej przeze mnie melodii. Idziemy dalej dodaję jeszcze "You are my lovely friend" i dzieciaki wciągają się w zabawę, powtarzając moją melodię. Chwila trwa jakieś 30 minut. W tym czasie z moim kolegą obchodzimy wioskę oprowadzani przez miejscowego nastolatka. Dochodzimy nawet do szkoły i spotykamy nauczyciela, który wita nas po angielsku - hello.
Rząd etiopski zdecydował się na przeszkolenie wodzów wiosek. Powysyłał ich po uniwersytetach na świecie. Czyżby ten nauczyciel był z tych przeszkolonych wodzów, który wrócił do swojej wioski? - zastanawiamy się.
Wyjeżdżam z wioski wysyłając dzieciakom całusy, a one je odwzajemniają… Chcę tam wrócić i przywieźć im album ze zdjęciami. O tym marzę dzisiaj….
Kolejnego dnia jedziemy do plemienia Murzi. Pełni obaw w samochodzie rozmawiamy jak to będzie. Czytaliśmy, że plemię to jest najmniej przyjazne…
Przyjeżdżamy do wioski. Murzi przebierają się na nasz widok jak aktorzy. Wciąż wychodzą na scenę w innym ubiorze. Mimo małej liczebności, wioski są czasem nie do poznania.
Ale my wchodzimy do wioski bez aparatów. To pomysł Staszka. Rozglądamy się, uśmiechamy. Staszek rozdaje dziewczynom bransoletki kupione na targu. Jest dużo śmiechu, przekomarzania. To ponoć niesympatyczne plemię uśmiecha się do nas. W końcu chcą zdjęcia, między innymi po to tu przyjechaliśmy. Czekają na nasze biry. Zaczyna się sesja zdjęciowa. Nie mam jednak żadnego niesmaku. Traktuję ich jak aktorów. W końcu to ich praca i pstrykam fotki wszystkim przebraniom.
Kolejna podróż za mną i kolejne doświadczenie. Czuję się bogatsza i chcę zrobić coś więcej.
Przy okazji swojej pracy, która polega na wysyłaniu ludzi w świat, wyjeżdżaniu z nimi, znajdę czas na pomoc tamtemu światu - małymi kroczkami.
Może dołączycie do mnie?
Joanna Antkowska