San Francisco de Quito - bo tak w rzeczywistości brzmi pełna nazwa stolicy Ekwadoru, znajduje się na wysokości 2850 metrów n.p.m. czyli wyżej niż wiele alpejskich ośrodków narciarskich.
Historyczne centrum pełne jest wspaniałych kościołów, klasztorów i przede wszystkim stromych brukowanych uliczek. Leży w miejscu przecięcia się wielu ważnych dróg-opracowanych przez starożytnych Inków, a udoskonalonych przez Hiszpanów. Efekt oczywiście musi być spektakularny.
Miasto otoczone górami, jest jakby "skulone" pod wulkanem Pichincha (4784 m n.p.m.), z którego od czasu do czasu wydobywa się gęsty, złowieszczy tuman pyłu. Miejscowi zgadzają się, że biorąc pod uwagę czynniki sejsmiczne był to jeden z gorszych wyborów na budowę tak dużego ośrodka miejskiego. Mówią, że "tutaj się żyje jakby każdy kolejny dzień miał być twoim ostatnim..."
Największa liczba ludności zamieszkuje północną część tego wąskiego miasta - przepiękna, południowa część (ze względów bezpieczeństwa) jest omijana przez firmy budowlane. Jednakże na chwilę obecną trwa, zakrojona na wielką skalę, akcja rewitalizacji Starówki.
Mając te słowa w pamięci należy odwiedzić La Compagna - barokowy kościół zbudowany przez jezuitów w okresie 1605-1765. Wnętrze to połączenie ekstrawaganckich budowniczych umiejętności i minimalizmu. Popularne jest stwierdzenie, że właśnie przez tę budowlę jezuici stracili dobrą reputację na terenie Ameryki Łacińskiej - zaledwie 2 lata po zakończeniu pracy przy konstrukcji kościoła cały zakon zostaje wydalony z Ekwadoru.
W drodze z części religijnej do politycznej miasta mijamy Plac Niepodległości (Plaza de la Independencia), który znajduje się kilkadziesiąt metrów do omawianego wcześniej obiektu sakralnego. Na samym placu możemy rozpoznać neoklasycystyczny pałac prezydencki wraz z siedzibą rządu Ekwadoru oraz dominujący Pomnik Niepodległości (to w Quito miał miejsce pierwszy, masowy protest przeciw Hiszpanom w 1809 roku), który jest dzisiaj pewnego rodzaju "meeting point-em" dla mieszkańców tego miasta.
Mijając po drodze Plac Santo Domingo, na którym znajduje się kościół-imiennik, zbudowany przez dominikanów w latach 80-tych XVI wieku, dociera się pod adres Motufar 352. Jest to chyba najbardziej interesujące miejsce na starym mieście, a mianowicie Escuela Taller.
Jest to szkoła, w której Ekwadorczycy (i nie tylko) uczą się tradycyjnych zawodów od stolarstwa poprzez krawiectwo do murarstwa.
Kawałeczek dalej znajduje się dzielnica bohemy La Ronda, gdzie możemy zatrzymać się w jednym z (i tutaj nie przesadzam) tysięcy barów czy restauracji. Będąc już na miejscu każdy znajdzie coś dla siebie, natomiast nie należy ominąć - chociażby dla zrobienia zdjęcia - najsłynniejszej z nich Casa Gangotean znajdującej się w hotelu o tej samej nazwie na placu św. Franciszka.
Na sam koniec naszego spaceru pozostaje obowiązkowy punkt programu, czyli zadszony rynek San Francisco (nazwa pochodzi oczywiście od kościoła). Poza niesamowitym wyborem egzotycznych owoców, warzyw oraz ryb czekają na nas przyprawy. Rzecz w tym, że jest to jedno z nielicznych miejsc, gdzie przyprawy te wykorzystywane są przez miejscowych do "duchowego i fizycznego oczyszczenia" (cokolwiek to znaczy). Pamiętajmy, że tego typu "usługę" oferuje wiele hoteli w centrum miasta, jednakże na rynku za tego typu Katharsis zapłacimy jedyne 3 dolary :) Może zatem warto spórbować?
Piotr Cieśla