Gdzie w tym roku spędzamy SYLWESTRA? Sprawdź i złap ostatnie miejsca na wyprawy! »
Folklor i starożytne cywilizacje

Kay - Bratnia dusza z Birmy

24 sierpnia 2017
Birmę, czyli Myanmar, odwiedziłam w roku 2014...

Miałam już na swoim koncie sporo wypraw do Azji. Byłam w Laosie, Kambodży, Tajlandii, Malezji. Urzekły mnie Filipiny i podróżowałam pociągami po Indiach. Ale moim marzeniem zawsze była Birma. Pociągała mnie tajemniczość tego kraju.
I decyzja zapadła: jadę! Zebrałam grupę moich ulubionych towarzyszy podróży i jednym z wielu na niebie samolotów dotarłam do Myanmaru.

Yangon – Rangun (ta dwoistość nazw wszystkim utrudniała początki) przywitał nas upałem i ugrzecznionymi kierowcami. Było ich zawsze dwóch, bo ruch w Myanmarze jest prawostronny, ale samochody mają kierownicę jak w ruchu lewostronnym, więc ten drugi kierowca jest potrzebny jak w każdym samochodzie lusterko. A żeby się nie nudził, ma jeszcze jedno zadanie: wystawia mały taborecik przy wysiadaniu, żeby nam było wygodniej. Miło.

Kay stała na lotnisku z karteczką „Kiribati Club”. Zobaczyłam ją i pomyślałam: jaka młodziutka ta właścicielka biura, które pomogło w przygotowaniu naszej wyprawy. Pomyślałam też, że pewnie ma jakiegoś wspólnika, „dorosłego”, bo wyglądała naprawdę bardzo młodo.

Krótka wymiana zdań i umówiłyśmy się na wspólny posiłek po powrocie, żeby się lepiej poznać. Póki co, interesowały mnie tylko szczegóły naszej wyprawy. Raczej nie korzystamy z jednego kontrahenta podczas naszych wypraw. W przypadku Birmy było to jednak konieczne, stąd przypatrywałam się Kay, szukając pułapek komercji we wszystkich jej słowach. Przekonałam się później, że zupełnie niepotrzebnie.

Podróż spędziłam na zgłębianiu buddyzmu. W praktyce wyglądało to tak, że każdego, kto mówił troszkę lepiej po angielsku, zagadywałam o jego buddyzm. Jak praktykuje, w co wierzy.
– Eureka! – krzyknęłam pod jedną z tysiąca pagód w Bagan. Tam sympatyczny przewodnik pozwolił mi wreszcie zrozumieć, o co chodzi w tej filozofii.
Podczas wyprawy czekał nas trekking z noclegiem w klasztorze buddyjskim. A na zakończenie odpoczynek w Zatoce Bengalskiej. Cudne miejsca, wspaniali ludzie.

Powrót. Wylądowaliśmy w Yangon. Roześmiani, wyluzowani i napakowani wrażeniami. Zgodnie z obietnicą Kay zaprosiła mnie na obiad. Nie pamiętam, co zamówiłam, tak pochłonęła mnie rozmowa z nią. Zaczęła od wyznania, że swoje biuro prowadzi od kilkunastu lat. To ile ona ma lat? – zastanawiałam się.
Początki były długie i trudne, bowiem turystyka bardzo powoli rozwijała się w reżimie. Były lata, że praktycznie nic nie zarabiała, ale wciąż poświęcała się pracy. Troszkę z autopsji znałam to uczucie i ta dziewczyna stawała mi się coraz bliższa. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłyśmy rozmawiać jak przyjaciółka z przyjaciółką. Gdy powiedziała, że ma tyle lat co ja, pomyślałam o dzieciach i szukając punktów wspólnych, zapytałam o to wprost. Spojrzała na mnie smutno. I zwierzyła się:
– Jesteśmy 20 lat po ślubie, ale nie doczekaliśmy się dziecka. Moim marzeniem jest stworzyć sierociniec dla dzieci. Mam nadzieję, że turystyka rozwinie się na tyle, że w przyszłości stać nas będzie na wybudowanie małego klasztoru. Chciałabym opiekować się gromadką dzieci.

Kay jest dobra w tym, co robi. Dopracowuje każdy szczegół, spełnia wszystkie nasze zachcianki. Ma sporo kontrahentów, także w naszym kraju. Co roku przyjeżdża do Polski na targi turystyczne i odwiedza nas w biurze. A ja zawsze myślę, że każdy turysta, który jedzie do Birmy i korzysta z jej usług, dokłada cegiełkę do przyszłego klasztoru - sierocińca dla dzieci.

Joanna Antkowska

KAY to jedna z wielu opowieści o nas, Kiribati Club, o naszej pracy jako biura podróży i jako pilotów wypraw, oraz o tym co dla nas w podróży jest najważniejsze.

Książkę HISTORIE Z PODRÓŻY, która zawiera to oraz 14 innych opowiadań, można już kupić w naszym sklepie>>
Cały przychód ze sprzedaży książki przeznaczamy na wsparcie sierocińca z Mto Wam Mbu w Tanzanii, o którym mowa w jednym z opowiadań.

Przeczytaj także: