Nadal szukasz pomysłu na MAJÓWKĘ? Sprawdź ostatnie otwarte grupy! »
Niezwykłe miasta

Tajemnice budek telefonicznych i inne sekrety z dziedziny komunikacji na Kubie

29 stycznia 2013
Jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic na Kubie są...

...budki telefoniczne. Bo taka budka to skarb – zapewnia każdemu posiadaczowi tarjeta propia, czyli kubańskiej karty telefonicznej, tanie połączenia ze wszystkimi krewnymi i znajomymi na wyspie. Do budek takich ustawiają się czasem spore kolejki. Tak więc, jeżeli wiemy, gdzie wisi jakaś budka nieuliczna (a więc nie oblegana przez tłumy), informacja ta powinna być przed plebsem z tejże ulicy pilnie strzeżona. W przeciwnym wypadku nie unikniemy licznych odwiedzin – nie nas bynajmniej, a naszej budki. Gdzie taka budka może się znajdować, że niby publiczna, a jednak niepubliczna i schowana? Ano na przykład na klatce schodowej, na zapleczu hotelu, w restauracji...


Pierwszy raz o istnieniu tajemniczych budek dowiedziałam się pewnej hawańskiej nocy. Wybrałam się nieoficjalnie z grupką turystów do Cafe Paris na bulwarze Obispo – tego wieczoru dawał tam występ dość dobry zespół kubański. Umówiłam się ze znajomym kierowcą, że spróbuje nas odebrać, ale ponieważ wypad był nieoficjalny, nie wiadomo było, czy jego autobusu nie zamówią na inny serwis nocny. Kierowca nie miał telefonu komórkowego, więc postanowiliśmy, że zadzwonię do niego około północy i sprawdzę sytuację. Spytałam jednego z kelnerów, gdzie tu jest najbliższa budka.

- Niedaleko, wyjdziesz w lewo i niedługo po prawej zobaczysz cukiernię, tam mają telefon.

Ruszyłam więc radośnie w stronę cukierni. Wchodzę i pytam od progu:

- Dobry wieczór, podobno jest u was budka telefoniczna, mogłabym zadzwonić?

- Ależ nie mamy tu żadnej budki.

- Jak to nie, kelner z Cafe Paris poinformował mnie, że macie. A ja jestem przewodnikiem i muszę bardzo pilnie skontaktować się z moim kierowcą.

Nastała chwila milczenia.

- Idź na piętro, może oni coś wiedzą.

Poszłam na piętro.

- Dobry wieczór, powiedziano mi w Cafe Paris, że jest u was budka telefoniczna.

- Telefon? Nie, nie mamy tu żadnego telefonu.

- Jej, słuchajcie, jestem przewodnikiem, mam w Cafe grupę, muszę się pilnie skontaktować z kierowcą, mam tarjeta propia i potrzebuję zadzwonić teraz, zaraz!

Cisza. Po chwili kelnerka grobowym szeptem odzywa się do kucharza:

- Zaprowadź ją...

Przeszliśmy przez kuchnię i wyszliśmy na klatkę schodową, a tam na ścianie wisiała owa pilnie strzeżona, klasyczna, niebieska budka telefoniczna. Kierowca jeszcze nie miał konkretnej informacji i poprosił o telefon za pół godziny.

- Chłopaki, mogę tu za pół godziny wrócić i zadzwonić raz jeszcze?

- Pewnie, nie ma sprawy!

Gdy pół godziny później weszłam do cukierni, wszyscy witali mnie już jak starą znajomą i wśród uśmiechów i żartów otworzyli mi drzwi do kuchni, przez którą, jak przez narnijską szafę, wchodziło się w inny wymiar – kontaktu z szerokim, kubańskim światem.

Bardzo podobna sytuacja zdarzyła mi się kilka lat później, tym razem na terenie jednego z pięciogwiazdkowych hoteli w Varadero. Byłam już doskonale zorientowana w sytuacji, ale grę trzeba było przeprowadzić z uporem maniaka od początku do końca, żeby ostatecznie zdobyć bezcenną informację o usytuowaniu budki. Zaczęło się od tego, że ktoś zostawił w poprzednim hotelu MP3 i chciałam spróbować ją odzyskać (choć wiedziałam, że szanse są znikome). Hotel był z tej samej sieci co ten, w którym właśnie przebywaliśmy, więc najpierw poszłam do recepcji zapytać, czy jest możliwość kontaktu gratis w takiej a takiej sprawie. Jak można się było spodziewać, nie było i pani odesłała mnie do call centre. A wtedy ja zadałam jej sakramentalne pytanie, czy gdzieś w okolicy jest (oczywiście o niebo tańsza) budka telefoniczna. Przy ulicy na tym odcinku półwyspu wiedziałam, że nie ma żadnej w promieniu kilku kilometrów, ale byłam przekonana, że musi być jakaś na terenie hotelu, w strefie dla personelu. Oczywiście odpowiedź recepcjonistki była przecząca.

- No dobrze, rozumiem, że nie ma dostępnej dla turystów, ale w zona de trabajadores też żadnej nie macie?

- Nie, nie mamy, zachęcam do skorzystania z usług naszej telefonistki.

Tyle, że usługa telefonistki kosztowała około pół euro za minutę, natomiast z budki za tą cenę mogłam rozmawiać około godziny. A sprawa wiadomo, jaki miała mieć przebieg: recepcjonista będzie musiał skontaktować się z kimś z public relations, bądź z kierownikiem zmiany, ten z kierownikiem zmiany z dnia naszego wyjazdu ustalić, kto sprzątał dany pokój itd. A do tego dołóżmy tempo działania personelu w gorącym kubańskim słońcu – i już wiemy, że w minucie rozmowy bynajmniej się nie zamkniemy. I tak miałam szczęście, że w tamtym hotelu cała obsługa znała mnie od lat i wiedziałam, że przynajmniej faktycznie postarają się tą MP3 znaleźć. Tu jednak byłam po raz pierwszy i wobec ewidentnego oporu pani z recepcji cóż mogłam zrobić.

Poszłam do operadory, czyli hotelowej telefonistki, z którą odbyłam podobną jak wcześniej konwersację. Wszedł jeszcze jakiś pracownik techniczny i też przekonywał mnie, że tu budki nie ma. W końcu już lekko zrozpaczona mówię:

- Ludzie, wy tu pracujecie, ja tu pracuję, wiecie dobrze, ile kosztuje rozmowa przez call centre. Wy wiecie, że tu jest ta budka, ja to wiem, więc po prostu powiedzcie gdzie i nie utrudniajcie człowiekowi życia. Staram się o jak najlepszy serwis dla również Waszych klientów, a nie będę bez sensu wydawać pieniędzy ani swoich ani biura na czekanie, aż ktoś w tamtym hotelu zawoła piętnasta osobę z kolei – znacie procedury, więc po prostu pomóżcie mi normalnie pracować.

Telefonistka wymieniła z technicznym spojrzenia identyczne, jak wtedy w kawiarni kelnerka z kucharzem. Padło sakramentalne „zaprowadź ją” i pan, już teraz wyluzowany i przemiły, wskazał mi dojście przez zakamarki na tyłach kuchni i magazynów do owego magicznego miejsca, gdzie na ścianie wisiała, a jakże - klasyczna, niebieska budka telefoniczna. Oczywiście, żeby dowiedzieć się czegokolwiek w interesującej mnie sprawie musiałam przychodzić do budki wielokrotnie. Chociaż kręcący się tam ludzie zmieniali się, nikt nie dziwił się specjalnie mojej obecności, rozumując zgodnie z niepisaną zasadą: skoro już tu dotarła, to widocznie ma do tego prawo i jest „swoja”. Kiedy czekałam, aż ktoś skończy rozmawiać, ktoś inny podstawiał mi przyniesione z jakiegoś zaplecza krzesło. Kiedy budka się zawiesiła, jak to często z budkami bywa, każda przechodząca osoba usiłowała ją dla mnie odblokować. W końcu przyszła jakaś kobieta i mówi:

- Ta budka tak ma - jak się zawiesi, trzeba odczekać równe 10 minut i znów zaczyna działać. Ale warunek jest jeden: nie wolno w międzyczasie nawet podnieść słuchawki.

No więc czekamy: Czekam ja, a ona ze mną, jako wsparcie moralno–techniczne. W ósmej minucie przechodzi szybkim krokiem jakiś chłopak:

- Co, budka się zepsuła, naprawdę? - I zanim którakolwiek z nas zdążyła zaprotestować, podnosi słuchawkę... Jednak okazało się, że wiedział co robił. Wykręcił jakiś krótki numer – najwyraźniej był to zawsze działający hotelowy alarmowy.

- Słuchaj Pablo, ta budka znowu nie działa, pewnie ktoś się znów pomylił wpisując kod tarjety i się zawiesiła, możesz ją odblokować?

Po minucie już można było dzwonić. A ja miałam kilkunastu nowych znajomych.

Budki na Kubie są wszechobecne, bo rzadkością są telefony stacjonarne w domach, a komórki - koszmarnie drogie. Te ostatnie zresztą do niedawna były niedostępne dla przeciętnego Kubańczyka. Paranoja polegała na tym, że w tych, stosunkowo niedawnych jeszcze czasach, obcokrajowiec mógł mieć kubański telefon komórkowy, a Kubańczyk nie. Tak więc nierzadkie były sytuacje takie jak ta, kiedy kierowca prosił mnie o kupno karty SIM dla swojej siostry. Pardon, dla mnie oczywiście. Poszliśmy do biura Etecs'y – telefonii kubańskiej (gdzie nota bene króluje kapitał zagraniczny), gdzie oświadczyłam, że mam zamiar nabyć kubański numer telefoniczny. Podpisałam górę papierów, zapłaciliśmy 110CUC (ok.100 EUR) – z czego stan konta wynosił tylko 10 CUC – a kierowca podał imię i nazwisko swojej siostry, którą... uczyniłam moim oficjalnym pełnomocnikiem do spraw podtrzymywania ważności konta podczas mojej nieobecności na wyspie. No to mieliśmy już kartę. A skąd telefon? Sporo ich na wyspę przywozi się z Wenezueli, turyści też nierzadko zostawiają swoje stare aparaty telefoniczne, tak więc czarny rynek jest w to dobro na bieżąco zaopatrywany...

Ale co robi ktoś, kogo nie stać na telefon komórkowy i kartę – co przy przeciętnych (legalnych) zarobkach ok 15 EUR miesięcznie wcale nie jest rzadkością? On wprawdzie z budki zadzwoni, ale jak dodzwonić się do niego?

Jeżeli nie jest szczęśliwym posiadaczem telefonu stacjonarnego, z pewnością znajdzie jakąś sąsiadkę, która taki telefon ma. Niejednokrotnie zdarza się też, że pod jeden numer podłącza się po kilka mieszkań. Jeżeli takiej możliwości nie mieliśmy, sąsiadka jest bezcenna – nawet jeżeli mieszka cztery przecznice dalej, jak w przypadku mojej znajomej, Clary. Za każdym razem dzwoniąc do jej sąsiadki miałam wyrzuty sumienia, że albo ona (kobiecina w dość podeszłym już wieku), albo ktoś z rodziny, musi owe cztery przecznice pokonać, żebym mogła porozmawiać z moją znajomą. Jeżeli chodziło o jakąś prostą sprawę, po prostu zostawiałam wiadomość do przekazania, ale tu skuteczność przekazu informacji bywała niestety różna.

Kiedyś z kolei siedziałam u znajomych w mieszkaniu, kiedy nagle wpadła mama kolegi:

- Juanita (sąsiadka z telefonem) kazała przekazać, że zaraz będzie tu Carlos z workiem przeterminowanych o jeden dzień jogurtów, dalej, ruszcie się i porozwoźcie je szybko po rodzinie.

A co, jeżeli ktoś nie ma sąsiadki z telefonem? Zostają mu wiadome, uliczne budki telefoniczne. Podstawowa cecha budki w centrum miasta? Stojąca do niej kolejka. Większość Kubańczyków dzwoni, żeby poplotkować, bądź poromansować przez słuchawkę. Kolejka przysłuchuje się dość obojętnie. Kiedy minie około pół godziny, delikwenta tudzież delikwentkę ktoś nieodwołalnie zacznie szturchać.

- Ej ty, kończże, teraz moja kolej!

- Dziubusiu, muszę kończyć, hay una pila de gente atras – masa ludzi tu za mną czeka do telefonu - cmok, cmok, zadzwonię znów za godzinkę...

I idzie... na koniec kolejki. Nauczyłam się dość szybko, że jeżeli mam do wykonania pilny, krótki telefon, po prostu podchodzę do osoby, która w danym momencie rozmawia i mówię:

- Słuchaj, muszę bardzo pilnie zadzwonić, potrwa to najwyżej minutę.

Reakcja jest zawsze podobna: że nie ma sprawy i:

- Mi amor, ktoś tu musi pilnie zadzwonić, zaraz zadzwonię do Ciebie jeszcze raz.

Sekret polega na tym, że za doładowanie tarjeta propia można płacić w peso kubańskich (kurs ok. 24 za dolara), połączenia, zwłaszcza w środku dnia, są śmiesznie tanie, a Kubańczycy jako naród... No cóż, dość gadatliwi.

Ach, no i oczywiście jest i jeden mankament: za pomocą tarjeta propia nie można wykonywać połączeń międzynarodowych. Do tego trzeba kupić w Etecs'ie inną, specjalną kartę, dostępną tylko za CUC, czyli peso convertible, a połączenia są tym razem kosmicznie drogie.

To jednak nie to samo, co zamknięte za chroniącą przed kradzieżą kratą z kłódką, uliczne budki telefoniczne na monety w Peru, z których, wrzucając sole, można zadzwonić np. do Polski za ok. 70 groszy za minutę...

 Ola Czemko