Gdzie w tym roku spędzamy SYLWESTRA? Sprawdź i złap ostatnie miejsca na wyprawy! »
Blisko natury

Mondulkiri, czyli Duchy Lasu vs Duch Postępu

29 stycznia 2013
O Kambodży, niebezpiecznym lesie, porwaniach, ryżowych trunkach, pająkach i wolnym rynku opowiada Łukasz Kumor

Pewnej wiosny, postanowiłem dowiedzieć się czy lasy wschodniej Kambodży faktycznie znikają w takim tempie jak opisywały to źródła, do których dotarłem. Po wizycie w WWF Kambodża w Phnom Penh, zaopatrzony w plik karteluszek z kontaktami wskoczyłem w autobus, który zmierzał na wschód do prowincji Mondulkiri.

Położone 30 kilometrów od granicy z Wietnamem miasteczko Sen Monorom otoczone jest ogołoconymi wzgórzami i spowite wilgotną mgłą o zapachu palonego drewna. Taki widok wzmacnia odczucie, że to rubieże kraju. W porze deszczowej szybko erodująca po wycięciu drzew tropikalna gleba, spływa strumieniami i niewiele na niej da się uprawiać. Podczas solidnej burzy, przy wyłączonych światłach, rozmawialiśmy z lokalnym aktywistą WWF, którego nazwiska sobie nie przypomnę (a było na karteluszkach) o sytuacji w Phnom Prich Wildlife Sanctuary i Mondulkiri Protected Forest. Oba obszary chronione objęte są projektem prowadzonym przez WWF w porozumieniu z dwoma ministerstwami. Cel: ochrona tego, co zostało z kambodżańskiej „Afryki”.

Zanim przez kraj przetoczył się zimnowojenny front, a Nixon i Kissinger zrzucili tu więcej metalu niż spadło na Niemcy podczas całej II Wojny Światowej, dzikie ostępy wschodniej Kambodży przemierzały stada zwierząt w ilościach jakie obserwujemy, gdy gwiazdy Animal Planet przekraczają jakąś afrykańską rzekę. Występujące tu naturalnie dziki bawół wodny, słoń azjatycki, tygrys - należą już niemal do historii. Do historii przechodzi też izolacja Sen Monorom. Rząd, za chińskie pieniądze, wybudował drogę Snoul – Sen Monorom. Sam premier Hun Sen przecinał wstęgę strosząc swe wielokrotnie farbowane pióra (w końcu to resocjalizowany Khmer Rouge) przed oczami całego kraju. Obok realizacji głównego celu ekipy Hun Sena i ChRL, jakim jest eksploatacja lasów, droga pozwoliła również lokalnym plemionom zaangażować się w kambodżańską wersję skorumpowanego rozwoju, a co bardziej ambitnym trawelersom (niestety muszę się wkleić w ten obrazek) eksplorować tereny nietknięte przez masową turystykę.

WWF stara się jak może. Ojczysta rzeczywistość odcisnęła na rozmownym, lecz pesymistycznym teraz działaczu swoje piętno. „Granice obszarów chronionych zostały wyznaczone tylko po to, żeby zaznaczyć na mapach, gdzie jest najwięcej surowca do wycinki” - mówi z przekonaniem wykształcony i inteligentny człowiek. To walka z wielkim wiatrakiem korupcji. Kambodżańscy włodarze dawno nauczyli się, jak korzystać z dobrodziejstw obecności międzynarodowych organizacji pozarządowych. NGO’s to dość mleczna krowa. W kambodżańskiej militarno-policyjno-rządowej autokracji wyznaczanie i realizacja realnych celów, czy myślenie w perspektywie dalszej niż najbliższa łapówka to niepotrzebne łamanie status quo. Skoro od zniesienia wszelkich zasad starego świata przez Czerwonych Khmerów, nikt realnie nie wprowadził nowych, wszystko jest w najlepszym porządku. Kiedy w wolnym od zasad ruchu ulicznym Phnom Penh nowy Lexus gniecie motorykszę, znacznie lepiej dla jej kierowcy porzucić ten dorobek życia na ulicy i zniknąć. Kiedy zderzają się dwa Lexusy - przepisy ruchu drogowego sugerują pojedynek na telefony – sprawcą wypadku zostaje ten, czyja skrzynka kontaktów zawiera mniej magicznych mocy.

Przemierzając nocą to, co zostało z dżungli Mondulkiri w towarzystwie przewodnika z plemienia Pnong, słucham leśnej symfonii owadów i ptaków. Płynące we krwi lokalne ryżowe wino sprawia, że mimo zmęczenia monotonia przekładania stóp lewa - prawa - lewa zdominowana zostaje przez wyobraźnię. Okazuje się, że oczy pająków odbijają światło, podobnie, jak to widać u ssaków. W świetle czołówki las zmienia się w świecące galaktyki kuszące perspektywą astralnej podróży. Dżungla ciągle tu jest! Buczy, drży, wibruje, żyje.

Przewodnik znajduje każdy zakręt ścieżki po ciemku. Co chwila opowiada o innych roślinach i o tym, co można z nich zrobić. Należy do ludzi stąd. Ich wiedza przetrwała amerykańskie naloty dywanowe i przyśpieszoną rewolucję kulturalną zaprojektowaną przez Pol Pota i kilku innych wykształconych w Paryżu khmerskich idealistów. Khmer Rouge nie postrzegali jej jako zagrażającej nowemu światu. Dziś, w wolnej od ideologii Kambodży, Krainie Miliona NGO’s, wiedza ta rytmicznie traci swój przedmiot.

Zbliżamy się do położonej na wzgórzach wsi. Słychać śpiew. To pogrzeb starszej kobiety, która teraz będzie pełniła w animistycznej społeczności jeszcze ważniejszą rolę. Duchowość nie jest tu abstrakcyjna, oddzielona od materii, duch jest właśnie tu, nie mniej realny niż drzewo, gwiazdy, ziemia. W chacie przy palenisku ciekawi białego gościa mężczyźni napełniają kolejne szklanki mętnym ryżowym trunkiem. Ten najbardziej rozmowny dostał pracę w Sen Monorom. Stawiają słupy energetyczne „niedługo będzie prąd i tv”. Niedługo duchy Pnong otrzymają kambodżańskie obywatelstwo. Tej nocy nie śpię spokojnie. Duży jak dłoń brunatny pająk – domowy strażnik – potrafi przebywać jednocześnie w moim śnie i na zwisającej obok kotarze. Rano budzi mnie żywiołowa dyskusja. Mój przewodnik dobija targu z wietnamskim domokrążcą. Za ręcznej roboty sierp płaci twardymi, jak rzemień włosami z ogona słonia, które wygrzebuje z chińskiej puszki po herbacie, pełnej zębów dzika i innych artefaktów. Trzy włosy za jeden sierp. Dzień dobry.

Z powrotem w Phnom Penh popijając przesłodzoną jak diabeł kawę, przeglądam lokalną dwujęzyczną gazetę. W lasach prowincji Rattanakiri, grupa mężczyzn z plemienia Kreung, porwała kilkunastu pracowników chińskiej firmy zajmującej się wycinką lasu. Związanych chińczyków przetrzymywano kilka dni w dzikich ostępach pod granicą z Laosem i Wietnamem. Ludzie Kreung tylko na mapie żyją w Kambodży, nie czują wobec szaleństw Phnom Penh żadnej odpowiedzialności. Reagują, bo ktoś obcy przyjeżdża i niszczy ich dom - świątynię. Zdrowy, niezniszczony kontrolą i medialną papką instynkt samozachowawczy określany jest w gazecie jako przestępstwo, a nawet terroryzm. Niestety w Kambodży głupota i chciwość nie jest nawet wykroczeniem. Nowoczesna Kambodża mówi teraz językiem międzynarodowego kapitału, z tym, że tu skutków tego „postępu” nie trzeba nawet maskować.

Zapraszam w podróż po Dalekim Wschodzie i posmakowania Azji takiej jaką jest. Na wyprawę Smaki Azji wylatujemy już 18 marca 2013r.!

pilot Łukasz Kumor