...szumiąca rzeka Betwa, słyszana w gwieździstą noc zza okna hotelu. Jak zawsze o poranku kobiety przyjdą zrobić w niej pranie. Potem leniwie rozwieszą je na ghatach, tuż obok ćhatri - symbolicznych grobowców, których kopuły w kształcie baldachimów, strzelają swoimi szpicami w hinduskie niebo. Nad nimi bezustannie szybują potężne sępy z zakrzywionymi dziobami, przeszywając na wskroś harmonię miejsca. Są tu i pielgrzymi i święci mężowie zwani sadhu, odziani w kawałek bawełny barwy szafranu. Ten idący niespiesznym krokiem zapewne udaje się na medytację. Ma rację, bo cóż bardziej pożytecznego można zrobić w tym magicznym miejscu?
Najlepszy widok jest ze wzgórza za wioską, ze świątyni Lakszmi. Żeby się do niej dostać, trzeba przejść kilka ulic, w tym jedną, na której wypiekają pachnący naan w glinianym piecu. Zawsze jest tak samo pyszny, ciepły i chrupiący. Biorę go w rękę i podjadając udaję się na bazar - serce każdej indyjskiej wsi, miasteczka czy metropolii. Tu za kilka rupii kupuję kunkum - czerwony proszek używany podczas rytuałów i ceremonii religijnych. Od razu podbiegają dzieci, żeby się nim wysmarować...
To Orchha.
To jeden z odcieni Kolorowego Sari. Reszty kolorów nie zdradzę.
Polecam,
Tomasz Nasiółkowski