WYPRAWA: W Krainie Smoka
TERMIN: 20 kwietnia - 7 maja 2018
PILOTKA: Zuzanna Komuda
RAPORT:
Skąd pomysł na przedłużenie wyjazdu? Po rejsie w zatoce Halong i po trekkingu w okolicach Sapa najczęściej słyszałam "szkoda, że tak krótko". Dlatego korzystając z dodatkowych dwóch dni z okazji majówki przedłużyłam program o pobyt właśnie w tych dwóch miejscach.
Oprócz zatoki Halong (która przeżywa prawdziwe oblężenie turystów, ale o tym kiedy indziej) zawitaliśmy do mniej znanej, a przez to mniej zaśmieconej i rzadziej odwiedzanej części zatoki Lan Ha. Tutaj zakwaterowaliśmy się na jednej z maleńkich wysp w hotelu przy plaży. Wyskoczyliśmy na zwiedzanie wyspy Cat Ba: fortu z czasów II Wojny Światowej z przepięknym widokiem na ostańce wapienne wystające z wody. A potem relaks z cudnym widokiem (pół grupy) lub kajaczki z cudnym widokiem (drugie pół).
Gdy dojechaliśmy do Sapy, miejsca startowego naszego trekkingu, miny trochę nam zrzedły - przywitała nas burza z piorunami. Gdy czekaliśmy aż niebo się uspokoi wymyślałam plan B dla naszego 3-dniowego szlaku. Zupełnie niepotrzebnie - po godzinie świeciło piękne słońce, a wodoodporne pokrowce i płaszcze przeciwdeszczowe zupełnie się nie przydały :) Widoki po drodze powalające! Nasza gospodyni z mniejszości Czarnych Hmongów okazała się "śmieszką", za to jej mąż - wybornym kucharzem.
Hanoi podbiło nas swoim jedzeniem - do przyjemnej restauracji jednego z uczestników wietnamskiej edycji Masterchef zawitaliśmy więcej niż raz. Pozycje obowiązkowe na naszej liście menu zaliczone: bia hoi, kawa z jajkiem, bun cha oraz zupa pho bo.
Hoi An przedreptaliśmy wzdłuż i wszerz, co nie było łatwe biorąc pod uwagę Festiwal Pełni Księżyca, na który zjechały się tłumy lokalnych turystów. Za to miasteczko z podświetlonymi jedwabnymi latarniami wyglądało cudnie. Podczas degustacji z lekcją gotowania skosztowaliśmy większości regionalnych potraw, a na białe róże (pierożki z nadzieniem) udaliśmy się w miejsce specjalizujące się tylko w tej potrawie. Tak, zamówiliśmy dokładkę ;) Od tłumów uciekliśmy na rowerową wycieczke pośród pól ryżowych. GPS wyprowadził nas na manowce i grupa przeszła szybki kurs włączania się do ruchu w Wietnamie. Kurs zaliczony na 5 :)
Sajgon jakiś nie w formie był - "mały" ruch na ulicy, za to wieczorem na głównym deptaku zaroiło się od mieszkańców, i tutaj upolowaliśmy wietnamską "pizzę" - czyli papier ryżowy grilowany z jajkiem przepiórczym i dodatkami. Mniam!
Po prawie dwutygodniowym obżarstwie należał się odpoczynek - w hotelu nad morzem w Mui Ne.
Tutaj dopadły mnie złe wieści z Polski. Dzięki znajomym z tej części świata i pomocy z biura ekspresowo ogarnęłam zastępstwo i grupa kontynuowała wyjazd zgodnie z programem, ale z innym pilotem.
ZK