Gdzie w tym roku spędzamy SYLWESTRA? Sprawdź i złap ostatnie miejsca na wyprawy! »
Krajobraz i przestrzeń

Autostopem do Laponii

4 września 2013
Luty 2013 rok. Zima. Szwecja. Autostop. Dlaczego nie?! Prawie polarna wyprawa :)

Szybka decyzja, jadę autostopem do Jokkmokk, do szweckiej Laponii. Po co? Świętować Narodowy Dzień Saamów, Autochtonów skandynawskich. Właśnie 6 lutego każdego roku w Jokkmokk zjeżdzają się Saamowie z Norwegii, Szwecji, Finlandii oraz Płw. Kolskiego. Największy zimowy festiwal Europy Północnej trwa od 6 – 9 lutego. Kiedyś saamski targ, dziś w nieco odmienionej formie - festiwal kultury, ale nadal bardzo popularny w Laponii, w końcu w tym roku był to już 408! Nieraz bywał tutaj ktoś z rodziny królewskiej.

Początek wyprawy w Karlskronie, gdzie dopłynęłam promem Stena Line z Gdyni. Poniedziałek 4.02 zaczynam zimowe autostopowanie na północ! Do Jokkmokk mam ok. 1530 km. Trasę pokonałam tirami oraz osobówkami. Oczywiście im dalej na pólnoc temperatura spada, w Lueå (ok.170 km przed Jokkmokk) jest – 18 stopni. Środa 6.02 godz.10:30 jestem na miejscu, za kołem podbiegunowym w Jokkmokk, gdzie temperatura spadła do około – 20 stopni, trwaja przygotowania do wieczornego otwarcia festiwalu oraz trzydniowego marketu. 3 tysięczne miasteczko zamienia się w stolicę Saamskiej kultury. Bajeczny zimowy, mroźny, słoneczny dzień, i taką pogodę mam przez kolejne trzy dni. Pierwszy nocleg u lokalnej mieszkanki. Od 7.02 jest możliwość przenocowania w szkole, tak więc na kolejne nocki przenoszę się do szkoły, na materac, pokój/klasa nr. 34 :) Pierwszej nocy w całej szkole jest 120 osób, kolejnej już ponad 200. W mojej klasie jest Szwedka, są Czeszki, dziewczyny z Finalndii, Alaski, młode Norweszki, które przyjechały na Saami Dance (Saamska dyskoteka obowiązkowo w regionalnych strojach)...cóż, różnorodnie.
Kolejne dni mijały intensywnie. Zwiedzałam każdy zakątek miasteczka, gdzie wszędzie rozlkowały się stoiska a rękodziełem saamskim. Zarówno na otwartym powietrzu, jak i w pomieszczeniach szkół, na plebanii, centrum kultury saamskiej, tymczasowych galeraich. Niemalże na każdym kroku można było nasycić wzrok niepowtarzalnymi rękodziełami. Oczywiście handlowano tradycyjnymi wyrobami, jaka poroża reniferów, skóry i futra reniferów, fok, łosi, lisów. Wyroby rękodzielnicze z drewna, finki, odzież, myśliwskie ubrania. Lokalne produkty spożywcze - sery, przetwory z tundrowych jagód, tradycyjny chleb oraz potrawy z renifera. Każda rzecz orginalna, inna - dlatego im szybciej kupimy interesujacą nas pamiatką tym lepiej, drugiej takiej nie znajdziemy, to nie sieciówka. W lokalnych galeriach do nabycia obrazy, ryciny, biżutera. W Jokkomkk jest również niewielka fabryka srebra, gdzie można obejrzeć, jak powstają srebrne cudeńka do noszenia i użytku codziennego i kupić to co nam wpadnie w oko. Ciekawostką jest mała fabryka ekologicznych kosmetyków, rodzeństwo zajmujące sie produkcją bazuje wyłącznie na naturalnych produktachz  lasów północnej Szwecji.

Natomiast w lokalnym muzeum Ájtte – Muzeum Gór oraz Kultury Saamów można obejrzeć bogate zbiory, prześledzić środowisko życia i dorobek najstarszych mieszkanców północnej Europy. W budynku znajduje się m.in. filia parlamentu Saamów w Szecji, biblioteka, sala kinowa, księgarnia. Po zaspokojeniu zmysłów wizualnych i smakowych czas na coś dla ucha. Oczywiście w ciągu dnia jest kilka koncertów, które mają miejsce zarówno w starym jak i nowym kościele, w muzemu oraz innych mniejszych, przytulnych salach i kawiarniach. Osobiście wybrałam się na koncert tradycyjnej saamskiej muzyki, czyli jojkowania. Ale wsłuchiwałam sie również w orginalne brzmienie innych lokalnych, znanych muzyków. Miło wspominam wieczorny koncert w starym drewnianym kościele, przy akompaniamencie skrzypek i pianina, kiedy na zewnątrz było– 23 stopnie a światełka, gwiazdy i księżyc rozświetlały zaśnieżone miasteczko.


Każdego dnia na zamarzniętym jeziorze można było spróbwać powozić zaprzęg z psami husky oraz obserwować oficjalny, świąteczny zaprzęg reniferów, a także spacerujących Saamów w swoich orginalnych, kolorowych, pięknie ubogaconych strojach.

Pomimo mrozu udałm się na mały szlak za miasto, tzw. weszłam na punkt widokowy. Cudny, zimowy, bajeczny widoczek na całe Jokkomkk oraz znajdujące się w oddali szczyty Parku Narodowego Serek. Wieczorem szukam zorzy polarnej i z moimi współlokatorkami bawimy się w strarych drewnianych chatach na tak zwanym spontanicznych tańcach. Przy kominku, grają dwie skrzpaczki, jest międzynarodowo i tak takie też pojawiają się tańce...wszystko spontanicznie bez scenariusza.

10.02 niedzielny poranek, cichy, jeszcze jakby uśpiony. Żal wracać. Poprzednego wieczoru wszystkie stragany zostały złożone, koniec świętowania. Przede mną droga powrotna – kierunek Karlskrona. Nie było łatwo wydostać się z Jokkmokk, czyżbyśmy się polubili? :) Zabiera mnie lokalna mieszkanka do Lueå, dalej zmieniam auto jeszcze 3 razy. Zdarza się, że na mrozie stoję ponad 40 minut – najdłużej. Ale już 20 minut robi swoje, stopy szybko marzną. Nie ściągam plecaka, grzeję sie, wykonując również różne układy choreograficzn.) I tak docieram do Umeå. Nocleg u studentów. Kolejny dzień (11.02 poniedziałek) kolejne wyzwanie. Chyba mój najgorszy dzień, jest kiepsko, ale nie poddaję się. Jadę nawet trochę z Polakiem (tirem), ale co z tego jak on kończy pracę, a przede mną do Sztokholmu jeszcze ponad 500 km, a godzina już późna bo ok. 16:30. Dodam, że na autostopwanie dawałm sobie czas maksimum do 17:00 później już było za ciemno. Tak więc próbuję dalej...i udaje się! Pół Szwed pół Japończyk zabiera mnie i jedziemy prosto na Sztokholm. Okazuje sie, że czerpiemy obopulną korzyść ponieważ on obawiał się, że przyśnie, a mnie zależało, aby na kolejną noc znaleźć się już w Sztokholmie i udało się przed 22:00 byłam na miejscu. W stolicy krótka dwudniowa przerwa. A w czwartek 14.02 kolejką podmiejską wydostaję się za miasto i konsekwentnie próbuję sił w autostopowaniu, do Karlskorny ponad 500 km na wieczorny prom do Gdyni. Początkowo nie jest łatwo, ale w końcu jadę... z Gruzinami. Podrzucają mnie do E22 i tam już prawie prosta droga na południe. Docieram do portu około 17:00 z Polakiem, który z towarem również jechał na prom.

Dodam tylko jeszcze, że mój czas na autostopowanie był oczywiście oraniczony porą roku. Szybko zapadający zmrok, mróz, czasami sypał śnieg. Dlatego ważne było pilnowanie czasu i ewentulanej możliwosci przenocowania na trasie. Dałam radę. Udało się! Pokonałam około 3100 km. Pomimo, że już na koniec z nerwów zaczęła mi troche drgać prawa powieka, ale wszystko ustąpiło jak już znalazłm sie w Karlskronie.

Jeśli macie ochotę zobaczyć, poczuć Skandynawię, zapraszam! Zimą też warto, choć niekoniecznie autostopem.

Krótka relacja spisana i sfotografowana przez autorkę:

MagdaLena Krempa
 

Przeczytaj także: